Co dalej z tą edukacją?

Ostatnie wydarzenia, jakich byliśmy świadkami, nie napawają nas z pewnością optymizmem. Od jakiegoś czasu z trwogą śledzę najnowsze informacje związane z oświatą i tym, co się dzieje w szkołach. Przeraża mnie to. Sama kiedyś byłam uczennicą. Owszem, dużo spędzałam czasu nad książkami, ale był to mój świadomy wybór – chciałam coś nadgonić, coś zrobić dodatkowego, coś przeczytać, opisać, zrecenzować i wiele takich innych „cosiów”. W dzisiejszych czasach wszystko wygląda nieco inaczej.

Chcący czy niechcący? Krzywdzimy nasze dzieci

Przeciętny uczeń rozpoczyna naukę o 8:00, a kończy średnio o 15:00. Daje nam to 7 godzin nieustannego wysiłku psychicznego, a także przebywanie w hałaśliwym otoczeniu. Dzieci mają kilkanaście przedmiotów szkolnych: matematykę, język polski, biologię, chemię, fizykę, edukację dla bezpieczeństwa, plastykę, technikę, geografię, religię, wychowanie fizyczne, język angielski i niemiecki, a – jeszcze muzyka. Średnio z każdego przedmiotu mają codziennie COŚ do zrobienia: a to 2 pełne strony przeróżnych równań z niewiadomymi, a to rozprawka albo kolejne opowiadanie pt. „Jak spędziłem tegoroczne wakacje?” bądź też – najlepsze – wykonanie notatki z jakiegoś tematu, co w wolnym tłumaczeniu znamy pod postacią przepisania podręcznika do zeszytu. Owszem – przepisywanie może i jest sposobem na zapamiętanie pewnych rzeczy, ale nie dla wszystkich! I na pewno nie w dużych ilościach. Co bym zaproponowała – wielu z Was zapewne zapyta – żeby zmienić podejście do ilości zadawanych rzeczy do domu, a także omawianego materiału na zajęciach, wyszłabym od zmian w systemie oświaty. Do ulepszenia całego systemu potrzeba dobrych zmian fundamentu naszej oświaty. Wszystko niby działa, ale tylko na papierze. Programy nauczania są przeładowane materiałem, nauczyciele pędzą, żeby ze wszystkim się „wyrobić”, żeby dzieci jak najwięcej „skorzystały”, „żeby przerobiły materiał do egzaminu, do matury”. Rozumiem, ale w tej gonitwie materiałowo-programowej musi być przede wszystkim czas na to, aby to dzieciom, młodzieży wytłumaczyć! Kiedyś po to się głównie chodziło do szkoły – nauczyciel tłumaczył daną rzecz, w domu czytało się jeszcze raz, kto nie pamiętał, a potem robiło się zadania. Dzisiaj mam wrażenie, że traktuje się wszystkich tak samo – nie zwraca się uwagi na to, czy ktoś ma trudności, czy nie. Nikt się nie przejmuje tym, czy dane dziecko sobie poradzi, czy też nie. Niech rodzice się martwią. Tyle się trąbi o indywidualnym podejściu do ucznia…

Kursy językowe Avalon pomogą w nauce języka obcego sprawdź ich ofertę.

Najlepiej krytykować

Sama jestem związana ze środowiskiem nauczycielskim – pracuję w przedszkolu jako nauczyciel i logopeda. I choć kiedyś nigdy przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym pracować w przedszkolu – jestem tam już trzy lata i szczerze – nigdzie indziej się na razie nie wybieram, bo praca z dziećmi daje mi dużo frajdy i sama mogę nauczyć się wielu rzeczy od małych ludzi. Ile ja się rzeczy dowiedziałam o pterodaktylach! Próbuję spoglądać na tę całą sprawę obiektywnie, ale im bliżej się temu przyglądam i im bardziej zastanawiam, doszukuję się w tym jednego błędnego koła – ministerstwo zatwierdza przeładowane programy nauczania  nauczyciele pędzą z tematami, zadają zadania domowe „na oślep”, nieustannie dzieciaki mają sprawdziany i kartkówki, bo każdy z nauczycieli uważa, że to ich przedmiot jest najistotniejszy dzieciaki popołudnia i wieczory spędzają przy książkach, nie radzą sobie z odrabianiem lekcji, więc razem z nimi siedzą rodzice po ośmiogodzinnym czasie pracy, denerwują się, że pociecha mało wyciąga z lekcji, nie rozumie materiału, a sam rodzic często nie jest w stanie dobrze tego wytłumaczyć, więc zatrudnia korepetytora (dodatkowe koszty) rodzice są oburzeni, że szkoła ciągle wymaga, a niczego nie uczy, musi to robić korepetytor dochodzi do konfliktu rodzica z nauczycielem nauczyciel czuje się sfrustrowany – ciągle rodzice mają pretensje, a to przecież nie jego wina, że rozkład materiału wygląda tak, a nie inaczej swoją bezsilność przejawia w niechęć do ministra edukacji. I tak w kółko…

Dlaczego polska szkoła jest przestarzała?

Czegoś nam brakuje

Odnoszę wrażenie, że należymy do społeczeństwa, które nie jest wystarczająco dowartościowane i tę niską samoocenę przelewamy na swoje dzieci. Przecież one to wszystko widzą i słyszą! Owszem, dzieci może i nie rozumieją niektórych rzeczy, ale są doskonałymi obserwatorami i potrafią odczuwać pewne emocje. Nie wpadajmy w panikę, że nasza pociecha przyniosła do domu 4 zamiast 5. To nie jest koniec świata. Coraz częściej spotykam się z rodzicami, którzy wymagają od swoich dzieci, czasami mam wrażenie, że aż za bardzo. Wymaganie nie jest złe, absolutnie, ale należy pamiętać, że we wszystkich rzeczach można stracić umiar, przeoczyć pewną granicę.
Chciałabym zaapelować do wszystkich: i nauczycieli, i rodziców – stawiajmy dzieciom (sobie też przy okazji) realne cele do osiągnięcia, nie krytykujmy się nawzajem, nie obwiniajmy. Zacznijmy rozmawiać i podejmijmy współpracę. Wytycznych ministerstwa nie przeskoczymy, ale spróbujmy podjąć wszelkie działania, aby dzieciom chciało się chodzić do szkoły i podejmować trud nauki. Zachęcajmy je, wspierajmy, tłumaczmy, a nie jedynie wymagajmy. Przede wszystkim – dawajmy dobre wzorce do naśladowania i nie wchodźmy sobie w kompetencje.